Na starcie wspomagaliśmy się silnikiem, a kiedy już wypłynęliśmy na otwarte morze poruszaliśmy się tylko dzięki żaglom. To właśnie m.in. dlatego podróż była dosyć długa, dotarcie do celu zajęło ok. 5 godzin.
Miałam też okazję stanąć za sterem. Podobno całkiem nieźle mi szło. Było to fajne i ciekawe wyzwanie, kiedy miałam przed sobą kompas, a gdy współpasażerowie chcieli sprawdzić jak sobie poradzę bez niego, było już nieco gorzej.
Pech chciał, że gdy tylko dobiliśmy do celu pogoda postanowiła sprawić nam psikusa. Zaczęło padać i to solidnie. Szybko przebiegliśmy więc do jakiegoś baru na obiad, bo wszyscy zdążyli już zgłodnieć. Oczywiście każdy zamówił rybę, ja akurat postanowiłam spróbować dorsza.
Niestety deszcz nie przechodził i cały czas lało przez co nie mogliśmy nawet pozwiedzać, a szkoda, bo przecież Hel to wspaniałe miejsce. Jestem dumna z siebie, że w podróż zabrałam kurtkę przeciwdeszczową. Niestety buty i spodnie całe przemokły.
Zrażeni nieustającymi opadami i moim stanem zdrowia, ja i mój partner postanowiliśmy wrócić do domu pociągiem. Podróż powrotna do Gdańska trwała niecałe dwie godziny. Byliśmy bardzo zadowoleni, że wybraliśmy ten środek transportu. W drodze powrotnej na morzu cały czas padało i czas podróży był o wiele dłuższy. Wszyscy siedzieli w kajucie, gdzie niestety buja jeszcze bardziej niż na pokładzie, więc cieszę się, że wróciłam pociągiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz