fot. FreeImages.com |
Mam 21 lat i dopiero dotarło do mnie jaka zazdrość i zawiść przemawiała przez moich klasowych kolegów i koleżanki. Z okazji Pierwszej Komunii Świętej dostałam od rodziców zegarek firmy Swatch. Był bardzo ładny i kolorowy. Pamiętam gdy dumnie poszłam z nim do szkoły. Moja duma i radość szybko minęły. Uwagi, które usłyszałam od rówieśników były na tyle przykre, że mój zegarek przeleżał w szufladzie dobrych parę lat. Przykre było to, że dzieciaki, które krytykowały mój prezent dostały gorsze. Wtedy jednak nie wiedziałam co nimi kierowało.
Podstawówka kojarzy mi się z rywalizacją, ale czy to dzieci dzieciom zgotowały ten los? Oczywiście, że nie. To nauczyciele i rodzice maczali w tym palce. Przecież ktoś dawał nam taki przykład. W klasie 1-3 miałam wychowawczynię, która nawet nie próbowała ukryć faktu, że faworyzuje uczniów, których rodzice mieli lepszy status społeczny. Jeśli ktoś przez kilka lat chodził do szkoły z tym samym piórnikiem nie był lubiany przez "lepsze" dzieciaki. Używane książki oznaczały, że twoich rodziców po prostu nie stać na nowe. Strach przed oceną przez rówieśników sprawił, że dopiero w gimnazjum zdecydowałam się na zakup używanych książek.
Doskonale pamiętam też stres związany z powrotem do szkoły po wakacjach. Jeśli nigdzie nie wyjechałeś czułeś się gorszy. Nauczycielka zawsze pytała kto jak i gdzie spędził wakacje. Dla niektórych to pytanie było istnym utrapieniem, bo jeśli ich odpowiedź brzmiała: "wakacje spędziłem w domu" to mieli prawo czuć, że nie przynależą do grupy przy dzieciach, które opowiadały o swoich zagranicznych wakacjach.
A wiecie co najbardziej mnie zaskoczyło? Ostatnio znajoma opowiedziała mi o nauczycielce, która wzięła pożyczkę, żeby zabrać córkę na egzotyczne wakacje, bo w zeszłym roku wakacje spędzili w polskich górach i dziewczynka opowiadając o tym w szkole spotkała się z prześmiewczą reakcją innych uczniów. Skoro pani nauczycielka ma takie podejście to czego mamy oczekiwać od uczniów? Mam nadzieję, że tacy nauczyciele to mniejszość.
W szkole podstawowej zabrakło według mnie wartościowych ludzi, mentorów, którzy nauczyliby swoich uczniów szacunku do drugiego człowieka i tego co naprawdę jest w życiu ważne. Zamiast tego wzbudzono w nas, kilkuletnich wtedy dzieciach chęć rywalizacji. Klasa była podzielona na różne grupy, tych "lepszych", bogatszych i tych "gorszych". Nie było w nas jedności, której nauczyciele powinni uczyć dzieci od najmłodszych lat.
Wiecie w jakiej szkole zaczęłam czuć się naprawdę dobrze? Z przykrością muszę przyznać, że w zagranicznej. Od 13 roku uczyłam się za granicą. To tam nauczono mnie, że wszyscy jesteśmy na równi, a dzieci niepełnosprawne nie były w specjalnej szkole lub klasie integracyjnej. Mogły znaleźć się w każdej. I to dzięki nim wiem, że równość to jedna z ważniejszych w życiu wartości. A wywyższanie się czy zazdrość? To było nie do pomyślenia. Nie było podziału na uczniów w firmowych ubraniach i tych w ciuchach z lumpeksu, bo wszyscy nosili mundurki. Książki czy zeszyty zapewniała szkoła, więc wszyscy mieli takie same. Post o szkole za granicą zostawię jednak na inny raz. Dziś chciałam podzielić się refleksją o niszczeniu dziecięcego świata przez dorosłych.
Zdaję sobie sprawę, że wszystko zależy od tego na jakich trafimy ludzi. W jednej szkole może być lepiej, w innej gorzej. W mojej było tak jak opisałam. Nie chciałabym, żeby moje dziecko (o ile kiedykolwiek będę je miała) trafiło na ludzi, którzy przez materializm zniszczą jego radość z życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz